czwartek, 19 kwietnia 2012

Romet Pegaz i Raj na Ziemi

Gwoli wstępu chciałbym popuścić famę, iż zaległości w skrobaniu o MZ i Motorynie spowodowane są nieprzewidzianymi wypadkami warsztatowymi (które to akurat można spokojnie przewidzieć, bowiem spodziewać się ich należy w każdej chwili).
Druga sprawa - do lektury dzisiejszej opowiastki o smrodzie, rdzy i oleju (a przynajmniej doń wstępu) puśćcie sobie ten kawałek.

Usiądźmy.

Bracia oraz Siostry,
pewnie każde z Was i od zawsze, niezależnie od płci, wieku, wiary, niedowiary i promili w dupie rozpościera przed swymi oczyma własną wizję raju. System Windows w odsłonie XP miał swój eden (pacz po prawo), temat rozkminiało również utopione w "Tytaniku" bożyszcze nastolatek w obrazie Danny'ego Boyla, The Beach. Kawałek Orbitali, który aktualnie wydobywa się z pomocą membram Waszych głośników, zawiera co bardziej chwytliwe hasła z takiej rozkminki. I still belive in paradise towarzyszyło mi kilka ostatnich lat. Szukałem raju, który znalazłem dziś.


Zaczęło się od piwa (ha!). Podczas piwkowania na mieście jakiś czas temu, z rzadka widywany przeze mnie ziomek Mati, wspomniał o swojej ostatniej zajawce, jaką było znalezisko w piwnicy domu swej dziewoi - Romet Pegaz. Z wrażenia puściłem niekontrolowanego bąka. O Pegazie wiedziałem niewiele, w ogóle o Rometach wiem relatywnie niewiele, bo mało czytam, a ubogie doświadczenie praktyczne z maszynami bydgoskiej produkcji ogranicza się wyłącznie do motoryny.
W ciągu kilku dni dostałem na maila kilka fot tegoż wyrafinowanego mopeda, a już dziś podziwiać możecie je Wy, Drodzy Czytelnicy Papieża.


Na pierwszy rzut oka model ten wyróżnia się spośród braci i kuzynów sporym podobieństwem do roweru, z kilku różnej maści względów:
- budowa: bak wywalony za kanapę (rowerową jak w mordę szczelił!),
- mechanika: pedały, służące do rozpędzenia się, w celu rozruchu,
- detale: dzwoneczek rowerowy miast zapyziałego klaksa.


Całość czyni motorower (na mój gust) damską wersją Kadeta. Ma się ku temu jeszcze jeden ważny aspekt - biegów nie zmieniamy sami, robi to za nas sprzęgło odśrodkowe. Strasznie jestem ciekaw, jak to wygląda w praktyce, póki co spotkałem się z opinią na forum romety.net, jakoby w tym modelu jest to średnia opcja, bowiem skutkuje to mega mułem przy ruszaniu, porównano to również do ruszania z dwójki w np. motorynce. Jestem ciekaw praktyki jeszcze straszniej.

Ale, ale - miało być o RAJU.
18 kwietnia 2012, środek tygodnia, do końca świata 8 miesięcy. Ustawiona dnia poprzedniego wycieczka do Rokietnicy, gdzie stoi Pegaz, ze względów różnych przeniesiony z piwnicy Agnieszki (dziewczyny Matiego), do garażu na posesji jej przyjaciółki. Samo hasło 'garaż' zaintrygowało. Przeczucie mnie nie myliło, ba - przerosło moje najskrytsze oczekiwania. Oto bowiem znalazłem się w królestwie.


Tyły rokietnickiej posesji nosiły ślady przebiegającego remontu (z widocznej lodówki wykroiłem - za pozwoleniem właścicielki - sprężarę celem otrzymania w warsztacie kompresorka do czyszczenia zasyfionych urządzeń oraz na przykład pompowania opon) oraz tajemniczy pawilon, jak się ostatecznie okazało - RAJ, co już po cichu zdradzają załączone fotografki.



Wleciałem jak szalony do garażu, by obadać Pegaza, lecz moją uwagę odwróciło niemal natychmiastowo otoczenie. Pomieszczenie śmierdziało wilgocią, pachniało tajemnicą i intrygowało ogółem swojego jestestwa. Zostałem rychło zapoznany z krótką historią miejsca - garaż był niedziałającym od wielu lat warsztatem (lub miejscem, do którego przeniesiono zawartość) kowalskim z kompletnym wyposażeniem. Tu było po prostu wszystko. Oczy jak pięciozłotówy i żal do losu, że to nie ja jestem spadkobiercą takiego składu. Filozofia życiowa nakazuje mi jednak cieszyć się z tego, co się ma, a mamy i tak spoko, bo nieograniczone przyzwolenie na korzystanie z dobrodziejstw inwentarza Zakładu Rzemieślniczego Pana Jana Greczki podczas prac nad uruchomieniem Rometa. Jak się po chwili okazało, wynalezienie takiego narzędzia jak ściągacz do łożysk (planowałem dzięki niemu zrzucić koło magnesowe z prądnicy) nie było wyzwaniem dla tego warsztatu.


Niestety, nie znajdę już więcej słów (ani zdjęć - kiepski ze mnie dokumentalista) na oddanie uczuć i emocji względem tego garażu, wierzcie mi na słowo, że o drugie tak "opuszczone" i zarazem nierozgrabione miejsce na tym padole ziemskim bardzo trudno.

Wróćmy jednakowoż do głównego bohatera tej historyjki.
Cel - uruchomić Pegaza. Według zeznać Matiego silnik kręci, na przerywaczu widywana była iskra. Stąd duże były szanse na odpalenie i rundkę rumakiem jeszcze dziś. Szanse zmalały na widok obu zniszczonych dętek, brakowało tez iskry (zarówno na platynach, jak i na drucie WN, co za tym idzie - również świecy). Aby zdiagnozować, co nie tak z prądem, postanowiłem zrzucić koło magnesowe prądnicy. I tu wkopaliśmy się na kilka ładnych godzin. Wynaleziony w warsztacie wielki ściągacz do łożysk okazał się za duży. Koło zapiekło na klinie na amen, metodą podważenia "z wyczuciem" z kilku stron ani nie drgnęło. I tu z pomocą przyszła kreatywność i wyposażenie wspaniałego warsztatu - postanowiłem własnoręcznie wykonać ściągacz do magneta, zwłaszcza, że podczas przebierania w klunkrach rzuciły mi się w oczy narzynki i gwintowniki. Trzeba było jedynie znaleźć odpowiednie śruby/tuleje/łotewa...

.
Bez wchodzenia w szczegóły minęło trochę czasu i prób (nigdy w życiu nic nie gwintowałem), zanim wykonane zostało "idealne" (hy hy) narzędzie, jednak finalnie, wspólnymi siłami udało się zrzucić ten szajs.



Co pierwsze rzuciło się w oczy to mega-dziadowki patent zamocowania simeringu na wale pod prądnicą - wspomagany taśmą klejącą i... małymi wkrętami wwierconymi w karter o_O
Nie wiem na jaką cholerę ktoś takie gówno odwalił, jednakowoż wymienimy ten uszczelniasz na nowy i miejmy nadzieję, nie będzie przecieków, jak to ma miejsce teraz i - hipotetycznie - zalewa nam magneto, które w takich warunkach nam prądu raczej nie wyprodukuje. Na Wasze szczęście, miałem jakieś problemy z kartą i wywaliło mi część fot, w tym ujęcia tego bigosu. A FUJ!

Umyłem cewkę WN w benzynie, posprawdzałem mocowania przewodów, które również kwalifikują się do wymiany, bo izolacja ze starości pęka w rękach, skręciłem chwilowo elektrykę do kupy, i po wszystkim doczekaliśmy się jakiejśtam iskry na świecy. Cewka WN działa, jest nieźle.
Jest jeszcze jeden problem - usilne próby zrzucenia koła magnesowego uszkodziły z lekka gwint wału, mieliśmy spory problem z nakręceniem nakrętki, sam gwint jest też lekko skrzywiony względem wału.

Na koniec pracy wykręciliśmy koła, pamiątkowe foty i wytyczenie zadania domowego na kolejny raz.


Mati ogarnie ogumienie, gruntowne czyszczenie maszyny, ja zajmę się zakupami (simering, świeca itepe), spotkamy się zapewne w przyszłym tygodniu i PALIMY GO!!!

Z tego miejsca dziękówki i pozdrówki dla Agnieszki i najlepszego chleba pod Słońcem (rokietnicki ma się rozumieć) oraz Matiego za szopę na łbie i całą akcję.

Romet Pegaz powróci do nas niebawem. Dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeno się podpisz, człowieniu!